Usłyszałam dziś w radiu wzmiankę o restrukturyzacji jednej ze spółek kolejowych w naszym kraju. Temat niezbyt bliski memu sercu. Wiem, że sporo się działo w tym temacie, że swojego czasu spółka miała znaczne problemy finansowe i organizacyjne… Bla, bla, bla. Przeważnie podobne informacje mają u mnie zwyczaj wpadać lewym uchem, a wypadać prawym. Posiadam dużą zdolność filtrowania tematów i z czasem dopracowałam tę umiejętność do perfekcji. Wiem. Zdarza mi się też przedobrzyć. Ale nauczyłam się sobie tego nie wyrzucać. Nie jestem typem chłonącym i pamiętającym wszystko – i nigdy nie będę.
Dlaczego zatem dziś wypowiedź w radiu zwróciła moją uwagę do tego stopnia, że postanowiłam rozwinąć temat i przybliżyć go tym, którzy się na niego nie natknęli, bądź zaszeregowali go do zbioru pod tytułem: „nie dotyczy”? Otóż koniec wypowiedzi prezenter zamknął zdaniem „Spółka zastosowała program dobrowolnych odejść.”
W tym momencie zapaliła mi się w głowie lampka. Nie czerwona, o nie. Zielona. Niczym trawka na łące, czy wczesnowiosenny, powiewający na wietrze listek. Lampka w kolorze nadziei, oznaczona etykietą: GENIALNE! Dlaczego dopiero teraz o tym słyszę? Do tej pory rejestrowałam jedynie powszechnie znane i równie powszechnie nielubiane zwolnienia grupowe. Nikt ich nie lubi. Przeprowadzane są zazwyczaj w dużych firmach w obliczu szeroko rozumianego kryzysu: szybko, bezpardonowo i – niestety, niestety – często również bez emocji. O tym słyszałam i to nawet z bliska. Zza biurka, zza ściany. Na korytarzu. Na przestrzeni kilku dobrych lat dane mi było dwukrotnie obserwować i „szczęśliwie” przetrwać okres zwolnień grupowych. Za każdym razem miałam przy tym odczucie, przeświadczenie wręcz, że to, co przytrafia się moim kolegom i koleżankom, odbywa się zupełnie nie tak, jak powinno. Że coś tu nie gra i że na pewno jest jakiś inny sposób na to, aby i przysłowiowy Wilk był syty, i Owieczka cała. Nie sponiewierana, bez poczucia krzywdy i zdrady – po tych wszystkich latach pracy i zaangażowania, które Wilkowi okazała, z nadzieją, że Wilk to docenia i że Ona jednak jest dla niego ważna… Cóż. Zazwyczaj ważna nie jest. A powinna. Dlaczego? Bo ludzie są ważni. Po prostu. Ważne sa ich uczucia, ich czas, ich talenty. Takich rzeczy nie wyrzuca się do kosza, w momencie, gdy przestają być potrzebne.

***
A może się mylę?
To teraz prośba do osób, którym poruszany przeze mnie temat nie jest obojętny.
Napiszcie, skomentujcie. Jakie są Wasze doświadczenia – zarówno z pozycji osoby zwalnianej, jak i zwalniającej. Podzielcie się swoją wiedzą, przemyśleniami, doświadczeniami… To ważny temat – a dotyczy nas wszystkich. Niezależnie od konfiguracji.