Słyszeliście kiedyś o czymś takim? Mapa marzeń? Ja usłyszałam dopiero w tym roku – od Doroty, mojej dobrej kumpeli jeszcze z czasów podstawówki. To był styczeń.

– Robimy mapę marzeń. Przyjedziesz? Będzie kilka moich znajomych. To tak z okazji początku roku: określimy sobie własne cele, zastanowimy się, czego byśmy chciały w tym roku doświadczyć… – zaproponowała Dorota.
Podjęłam temat z entuzjazmem: – Jasne, że przyjadę! Dobrze trafiłaś! U mnie właśnie duże zmiany. Chyba warto pomyśleć, co dalej.

Pojechałam. Dziesięć bab w jednym pokoju. Obowiązkowe gadulstwo, obżarstwo (jedzonko palce lizać!), bajdurzenie. Tematów było sporo – osobiste, zawodowe, śmieszne, głupie i poważne… No dobra, koniec gadulstwa! Jedzenie się kończy – trzeba wziąć się do roboty! Rozkładamy się na podłodze, każda przed swoim arkuszem 50x70cm. Między nami stosy gazet i czasopism. Klej, nożyczki. Zaczynamy tworzyć nasze makatki – przepisy na wymarzony rok. Mapy marzeń.

Mapa marzeń, Feng Shui wish map, cele noworoczne i marzenia.

Sporo ich jest – tych marzeń i celów. Części pewnie nawet nie da się opowiedzieć, bo zbyt pokręcone. Działamy hasłami i obrazami. Zdjęcia, ilustracje, pojedyncze słowa lub całe zdania. Co pasuje – albo co jest pod ręką i da się jakoś „podkręcić”, uzupełnić. Bawimy się przy tym jak dzieci – z językami na wierzchu, bo to wcale nie jest łatwe. Szukamy w kolorowych pismach siebie, swoich pragnień i osób, bez których ten rok nie mógłby zaistnieć. Dorwałam zdjęcie trzydziestoletniej blondynki bawiącej się z kilkuletnią córeczką w przebieranki. Wariatki. To ja i moja starsza. Nieważne, że kolor włosów się nie zgadza – blondynką nigdy nie byłam, ale te dwie wyglądają na naprawdę uradowane, liczy się tu i teraz. Też tak chcę. Zaklepane! Sięgam po pismo wnętrzarskie. Bingo! Zdjęcie jasnego, przestronnego pokoju z ogromnym stołem stojącym na tle drzwi balkonowych. Za szybą widać zieleń. To obraz z moich wyobrażeń o domu. Dokładnie to. Czytam tytuł przy zdjęciu: „Z widokiem na ogród”. Tak! Wiem, mało prawdopodobne, żeby się ziściło. Zbyt duży kontrast z mieszkaniem w bloku na warszawskiej Pradze: parter – ale wysoki. Ogródka brak. Ba – nawet balkonu nie ma. Przytulnie, bo włożyłam w to mieszkanie sporo serca, ale kraty w oknach przygnębiają… No ok, dużych szans nie ma, ale i tak zapamiętale wycinam i naklejam w centralnej części arkusza wizję wymarzonego domu. W końcu to mapa marzeń – przynajmniej tutaj, bez żadnych ograniczeń, mogę stworzyć swój świat dokładnie tak, jak chciałabym go widzieć. Więc tworzę. Wycinam, naklejam, kreślę, dopisuję… Wkładam w tę zabawę całą siebie. Z jakiegoś powodu wykonanie tego zadania staje się dla mnie niezwykle ważne. Odprawiam czary. Niech się stanie! Potrzebowałam takiego „czegoś” pozytywnego. Takiej energii. W ostatnich dniach byłam na etapie otępiałego szoku i kontemplacji własnej kuriozalnej odwagi – albo głupoty. To się dopiero okaże. Ten rok będzie sprawdzianem. Jeśli go obleję, może się to za mną ciągnąć przez resztę życia. Zrobiło się strasznie? Dobra – nie myślę o tym. Teraz myślę tylko o kolorowej wyklejance, która leży przede mną na podłodze. To moja przyszłość zamknięta w formacie B2… Oj! Trochę krzywo pacnęłam tę fotkę. No, trudno. Już się przyssało. Będzie krzywo. W życiu też nie wszystko jest proste.

Mapa marzeń, cele noworoczne, czas ze sobą, dbanie o własne potrzeby.
Moja pierwsza Mapa Marzeń – w obecnym domu 🙂

Dorota na pożegnanie zaznaczyła poważnym tonem głosu, że aby „Mapa Marzeń” zadziałała, warto codziennie móc choć raz na nią spojrzeć. Najlepiej wkleić ją sobie w drzwi szafy, z której się często korzysta. Ja po przyjechaniu do domu wrzuciłam swoją makatkę na sam szczyt tejże szafy. Nie chciałam się nią chwalić, nie mogłam na razie dać jej zaistnieć „publicznie”. To nie był ten moment. Zmiany następowały jedna po drugiej. Decyzja nabierała mocy. Spalony most – ucieczka z Pragi. Nowe przedszkole. Nowe mieszkanie… nie, no – wynajęte. Przecież nie kupię. No skąd! Ciągła gonitwa, logistyka związana z przeprowadzką, troska o córy – czy nie za dużo zmian na raz, czy to wszystko nie dzieje się zbyt szybko? A Praga? Przecież trzeba szybko wynająć. Długo nie pociągnę utrzymując dwa mieszkania na raz. Ratunku!

Po kilku tygodniach poczułam, że się uspokajam. Powoli wszystko zaczęło się zazębiać, układać. Zrobiło się jakoś spokojniej. Wreszcie miałam siłę na niewymuszoną zabawę z własnymi dziećmi. Nieśmiało poczułam się w nowym domu – jak w domu. Dziewczyny też wyglądały na szczęśliwe.  Zostało jeszcze tylko kilka spraw do załatwienia – trzeba zamówić ogrodzenie, przydałoby się powiesić kilka szafek, przywieźć resztę klamotów zalegających wciąż w mieszkaniu na Pradze… To było najgorsze. Te wyprawy po rzeczy, o których wiedziałam, że doskonale bym sobie bez nich poradziła, ale które przecież trzeba zabrać, no bo jak inaczej? Przecież nie wyrzucę. Dobrze, że to już ostatnie fanty.

Makatka leżała dokładnie tam, gdzie ją wrzuciłam od razu po przyjściu z babskiego spotkania u Doroty. Na samym szczycie szafy, tuż pod sufitem, mocno już przykurzona. Ściągnęłam ją mechanicznie, wraz z kupką innych „wielkoformatowych” skarbów, z którymi przez lata nie potrafiłam się rozstać. Spojrzałam na nią z zaskoczeniem – kompletnie o niej zapomniałam. Leżała tam niemal pół roku i ani razu przez ten czas nawet na nią nie zerknęłam.

A ona pracowała. Ona robiła swoje. Ja też.
I wiecie co? Mam teraz dom z widokiem na ogród.

Mój ogród, przyroda za oknem, z widokiem na ogród.

***

Tekst został opublikowany w 2015 roku w serwisie WysokieObcasy.pl: Marzenia w formacie 50×70 cm

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *